26 maja 2015

Rozdział XI "Nie da się kontrolować całego życia"

W końcu skończyłam ten rozdział! #dumna_z_siebie :P Przepraszam, że trwało to tak długo. Nie będę się tłumaczyć, ale i tak mam nadzieję, że zrozumiecie. Wrzucam go w środku tygodnia, bo wyjeżdżam na wycieczkę, a chciałam jeszcze coś opublikować.
Rozdział betowała Maya, z którą od niedawna współpracuję. Jest sprawdzony tylko w połowie, ale to moja wina, bo strasznie się ociągam z pisaniem. Gdy będzie sprawdzony do końca, wrzucę poprawioną wersję.

Ten rozdział dedykuję Natce, której nowy blog Połączeni przez Kadic i tego, co się zwie Xana... zachwycił mnie!

Zapraszam do czytania, komentowania i głosowania w ankiecie!

Sala muzyczna na szczęście była pusta. Pani Arnaud zwykle nie zamykała klasy. Twierdziła, że nigdy nie wiadomo, kiedy uczniowie poczują potrzebę wyrażenia siebie za pomocą muzyki. Inni nauczyciele nie pochwalali tego, ale nic nie mówili. Gdy próbowali, profesor wybuchała płaczem i groziła odejściem. Pomimo jej dziwactw, zamiłowania do dramatyzmu i dziwnych, robionych na drutach szalach, była dobrą nauczycielką. Szkoła nie mogła sobie pozwolić na jej stratę. Sala od muzyki pozostawała więc otwarta przez cały czas.
Nauczyciele nie darzyli profesor Arnaud zbytnią sympatią, za to uczniowie wręcz przeciwnie. Głównym powodem była właśnie ta otwarta klasa. Pojedyncze grupki uczniów zbierały się tutaj i zajmowały rzeczami, o których nauczyciele nie mieli pojęcia. Była to jedyna klasa, która między lekcjami i po zajęciach nie świeciła pustkami. Może dlatego, że inni nauczyciele nie mieli tu wstępu. Pani profesor uznała, że ich obecność stresuje jej wychowanków i nie pozwala ich artystycznej duszy się pokazać.
Teraz wyjątkowo sala była pusta. Wszyscy uczniowie Kadic zebrali się na szkolnym boisku i kibicowali swojej drużynie w meczu o awans do kolejnego etapu turnieju międzyszkolnego. On też powinien teraz grać. On i Odd powinni być teraz na boisku i razem niszczyć rywali. Mieli razem wygrać ten mecz. Najlepsi kumple mieli razem sięgnąć po zwycięstwo.
A gdzie teraz był? W sali od muzyki.
A dlaczego? Bo Jim wywalił ich z drużyny za zbyt wiele opuszczonych treningów.
Uwielbiał piłkę nożną. Nie sztuki walki. Piłka nożna. Na turniejach karate był zawsze sam. Niby jechali i walczyli całą drużyną, ale na macie stał tylko on. Na boisku było inaczej. Wiedział, że mógł liczyć na kolegów z drużyny. Zwycięstwo, do którego doprowadzała współpraca, wspieranie się i wzajemna pomoc, smakowało lepiej.
Tak bardzo chciał być teraz tam, na trawie, ale Jim wyraził się jasno: ma się nie pokazywać w pobliżu boiska. Jeśli nie miał czasu przychodzić na treningi, niech się nie pojawia na meczu.
A dlaczego nie mógł przychodzić na treningi? Bo był w Lyoko.
Chwycił pierwszą lepszą gitarę z brzegu. Kiedyś granie na prawdę przynosiło mu ulgę. Gitara może nie była zbyt trudnym do opanowania instrumentem, ale potrafiła w prosty sposób opisywać emocje. Ułożył palce w chwyt e-moll. Pierwszy akord jaki poznał. Na próbę uderzył w struny. Rozległ się pierwszy smutny dźwięk. Wybrał prosty rytm i zaczął grać.
Jego palce przesuwały się po gryfie same układając się w akordy. Melodia, najpierw prosta, rozbudowywała się, gdy dodawał do niej dodatkowy rytm i zmieniał bicia. Pozwalał uczuciom, by wylewały się z niego w postaci dźwięków. Dawno tego nie robił. Ostatni raz trzymał gitarę w rękach, gdy jeszcze miał swoją kapelę. Kiedy to było? Rok temu? Półtorej?
Wtedy Lyoko kojarzyło im się tylko z grą. Jasne, wiedzieli, że Xana jest groźny, a Aelita prawdziwa, ale to była tylko zabawa. Nie odbierało im wolnego czasu, nie rozwalało przyjaźni, nie niszczyło marzeń, nie powodowało konfliktów i nie było problemem.
Wyrzucili go z drużyny, bo musiał ratować świat. Ciągle się kłócili, bo każdy z nich miał odmienne zdanie o taktyce walki z Xaną. Yumi go olewała, bo przecież Zły William z Lyoko był fajniejszy. Jego oceny był katastrofą, bo nie miał się kiedy uczyć. 
Teraz wszystko miało być normalne. Wyłączyli superkomputer i nie planowali go włączać. A jednak.
Zbyt mocno uderzył w struny gitary. Instrument zaprotestował, wydając z siebie zdeformowane dźwięki. Jedna z nich pękła z głośnym trzaskiem, mocno uderzając chłopaka w rękę.
Ulrich spojrzał na swoją dłoń, na której pojawiła się gruba czerwona pręga. Zastanawiał się, jak jedna rzecz może wszystko spieprzyć.

*     *     *

Gabinet doktor Ferdon należał do innego świata niż reszta szpitala. Wieczorne słońce radośnie zaglądało do środka, zalewając pokój złotym blaskiem. Na oknie i w kącie pomieszczenia stały rośliny w ozdobnych donicach, a na pomarańczowych ścianach wisiały przeróżne fotografie: od zachodu słońca nad Wielkim Kanionem, po czwórkę chirurgów przy stole operacyjnym. Nie był to duży pokój. Prawie całą przestrzeń zajmowały wysokie regały zastawione po brzegi książkami i segregatorami na dokumenty. Segregatory, książki i dokumenty piętrzyły się też na biurku, tuż obok kolejnej roślinki i kilkunastu nieotwartych tabliczek czekolady.
W tym pomieszczeniu brakowało wszechobecnej dla szpitali aury smutku i oczekiwania. Nawet pachniało tu inaczej. W powietrzu, zamiast woni choroby i środków dezynfekujących, unosił się subtelny aromat wanilii. Gdyby był tu w innej sytuacji, na pewno chętniej rozejrzałby się po gabinecie i na podstawie otaczających go rzeczy spróbował dowiedzieć się czegoś więcej o doktor Ferdon, ale teraz za bardzo martwił się o Aelitę.
- Proszę, usiądźcie. - Lekarka wskazała Jeremy'emu i Jasonowi dwa krzesła stojące przy biurku. Sama usiadła w obrotowym fotelu na przeciwko nich. - Czy rodzice Aelity zostali już poinformowani o tym co się stało?
- Jej rodzice nie żyją - odpowiedział Jason.
- Bardzo mi przykro. Biedna dziewczyna. - Na twarzy doktor Ferdon pojawił się autentyczny smutek. - Jest pan jej opiekunem?
- Najbliższą rodziną - sprostował mężczyzna.
- Trzeba będzie poinformować opiekuna prawnego dziewczyny.
Jason potwierdził, ale nic nie powiedział. Lekarka nie zadawała mu już więcej pytań. Zwróciła się teraz do Jeremy'ego.
-Ty nie jesteś z nią spokrewniony?
Jeremy pokręcił przecząco głową, niezdolny do wydobycia z siebie głosu. Miał już dość tych ciągłych pytań. Zależało mu tylko na tym, żeby dowiedzieć się co z Aelitą. Kiedy będzie mógł ją zobaczyć? Dlaczego nie może teraz do niej iść?
- Jeżeli nie należysz do rodziny, nie mogę udzielać ci informacji o stanie pacjentki - wyjaśniła kobieta, patrząc współczująco na chłopaka.
Jeremy spojrzał na nią zraniony. Początkowa sympatia do doktor Ferdon wyparowała. Aelita była jego rodziną. Co z tego, że nie na papierze? Była dla niego ważniejsza niż siostra. Musiał wiedzieć, co się z nią dzieje. Musiał. Nie ważne, co powiedziała ta lekarka.
- Ja… - zaczął, ale Jason mu przerwał:
- Niech chłopak zostanie. I tak wszystko mu potem opowiem. Unikniemy ryzyka, że coś przekręcę.
Teraz do Jasona Jeremy czuł tylko wdzięczność. Nieufność i obawy zeszły na drugi plan. Ten mężczyzna mu pomoże. Może wcale nie był taki zły. Gdy siedział tuż obok niego z wyrazem rezygnacji na twarzy, który tak dokładnie odzwierciedlał jego nastrój, czuł coraz większą sympatię do tego człowieka. Wujka Aelity. Cieszył się, że tu był. Przynajmniej nie musiał sam stawiać czoła temu wszystkiemu.
- Dobrze.
Doktor Ferdon westchnęła i pomasowała skronie. Serce Jeremy'ego biło jak oszalałe w oczekiwaniu na wyrok. Czuł, że dłonie mu się pocą i dyskretnie wytarł je o siedzenie krzesła. Zacisnął ręce w pięści tak mocno, że zbielały mu kostki.
- Aelita zapadła w śpiączkę.
Och! Tylko na taką reakcję było go stać. W jego głowie nagle pojawiło się tysiące myśli, których nie był w stanie uporządkować. Śpiączka. Upadek. Aelita. Jason. Schody. Szpital. Szpitalne łóżko.
- J-jjj… jak to? - Udało mu się wyjąkać. Lekarka spojrzała na niego ze smutkiem w oczach.
- Obrzęk, który pojawił się podczas uderzenia w głowę, zaczął naciskać na pień mózgu. Pień mózgu jest odpowiedzialny za większość podstawowych czynności życiowych. W konsekwencji doszło do uszkodzenia tworu siatkowego.
Lekarka wyjaśniała to dalej, ale on przestał jej słuchać. W jego głowie nadal kołatało się zbyt wiele myśli by mógł to jakoś ogarnąć i posegregować w szufladki, a jedna szczególnie nie dawała mu spokoju. Aelita zapadała w śpiączkę z jego winy. Poczuł się tak bezradny jak jeszcze nigdy. 
- Czy ona się obudzi? - wyszeptał, starannie unikając spojrzenia doktor Ferdon. Miał już dość jej współczucia. Nie zasługiwał na nie. To wszystko jego wina.
Jason położył mu pokrzepiająco dłoń na ramieniu, ale chłopak ją strącił. Aelita go potrzebowała, a on siedział teraz tutaj, zamiast być przy niej.
- Nie wiem. - Kobieta odpowiedziała szczerze na jego pytanie. - Nie znam odpowiedzi. Niektórzy pacjenci budzą się po kilku godzinach. Niektórzy tkwią w tym stanie przez kilka lat…
Lekarka mówiła coś jeszcze, ale znów przestał jej słuchać. Kilka lat. Przez kilka lat miałby nie rozmawiać z Aelitą. Nie słyszeć jej śmiechu. Nie mógłby zgadywać o czym myśli, gdy nieruchomo wpatrywała by się się w ścianę. Nie tulić się do niej. Nie czuć ciepła jej dłoni. On stałby przy jej łóżku i trzymał za rękę, a ona nawet nie zdawałaby sobie z tego sprawy. Przez te kilka lat tyle mogłoby się wydarzyć.
Musiał schować twarz w dłonie, by nikt nie zauważył łez, które zapiekły go w oczy.
To wszystko jego wina. Gdyby nie zareagował wtedy tak ostro... Mógł przecież rozmawiać z nią delikatniej. Dać szansę Jasonowi. Może wtedy nie byłaby na niego tak wściekła. Może nie wybiegłaby z pokoju i nie spadła z tych durnych schodów. Może… Może… Nigdy się nie dowie, jak mogłoby się wszystko potoczyć, gdyby nie był takim idiotą. Gdyby wysłuchał wtedy uważnie Aelity i jak głupek nie upierał się przy swoim zdaniu. Gdyby mógł cofnąć czas na pewno zachowałby się inaczej. Tylko czemu dopiero teraz to do niego dotarło?
Gwałtownie podniósł głowę i spojrzał z nadzieją na doktor Ferdon. Przecież mógł.

*     *     *

-Nie! Nie! Nie!-Krzyczała i szarpała się w swoich więzach. Ekran pozostawał głuchy na jej wołania i dalej była pozbawiona obrazu. Próbowała sobie wyobrazić co się tam działo, a wszystko co przychodziło jej do głowy było przerażające.
-Nie! William!-Wykrzyczała bezradnie imię chłopaka i szarpnęła się do przodu, ale metalowe obręcze skutecznie ją powstrzymały. Wyginała dłonie pod wszelkimi kątami, ale nie potrafiła się oswobodzić. Czy to tylko jej wyobraźnia, czy kajdany stawały się coraz ciaśniejsze?
-Zostaw go Xana!-Przy kolejnym szarpnięciu metal przeciął skórę na jej nadgarstkach. Jeszcze kilka razy wyrywała się do przodu, by w końcu opaść bez sił na fotel. Cienka stróżka krwi spływała powoli w stronę przedramienia.
-Nic mu się nie stanie-rozległ się męski głos za jej plecami. Zimne palce dotknęły jej policzka. Po jej ciele przebiegł dreszcz. Próbowała odwrócić głowę, ale nie potrafiła się poruszyć. Mimo to, wiedziała kto za nią stoi.
-Jeśli będziesz współpracować, nikomu nie stanie się krzywda.
-Czego ode mnie chcesz?-Zebrała w sobie resztki siły i odezwała się najbardziej bezczelnym głosem na jaki było ją stać. Dziwnie było tak mówić do powietrza przed sobą, ale własne ciało ją zdradziło i nie pozwalało na wykonanie jakiegokolwiek ruchu. 
-Nie musisz się bać. Nie poproszę cię o nic strasznego.
Xana stał za jej plecami co tylko potęgowało jej strach. Mimo tego zdobyła się na słowa sprzeciwu.
-Nie boję się ciebie. I nic dla ciebie nie zrobię.
Śmiech Xany był pozbawiony wesołości. Skończył się tak niespodziewanie jak zaczął.
-Wy ludzie jesteście zabawni. Okłamujecie samych siebie.-Na karku poczuła chłodny oddech. Zadrżała.-Oczywiście, że się mnie boisz. Boisz się też o Williama. I dlatego zrobisz dla mnie wszystko.
Wzięła głęboki wdech, by uspokoić drżenie całego ciała. Chciała coś powiedzieć, ale wirus ją uprzedził.
-Jestem wspaniałomyślny. Pozwolę ci zdecydować co się teraz stanie.
-Uwolnisz mnie, a potem dasz spokój Williamowi?
-Naprawdę zabawne.-Ton Xany zdawał się tego nie potwierdzać.-Próbujesz udawać taką odważną.
Długie palce z ostro zakończonymi palcami dotknęły jej rozciętych nadgarstków. Ranki zapłonęły żywym ogniem. Musiała zagryźć zęby żeby nie jęczeć.
-Pamiętaj, że mam dostęp do twoich myśli. Wiem, co czujesz, dziewczynko. W pewien sposób jesteśmy połączeni.
Yumi przyglądała się jego dłoni, która rysowała paznokciem na jej przedramieniu trzy okręgi. W miejscu gdzie dotykał jej Xana pojawiły się krwiste ślady. Ręka ją bolała, tak jak wtedy, gdy przez przypadek złapała prostownicę ze złej strony. Miała wrażenie, że ktoś przesuwa rozżarzonym węglem po jej skórze. Przegryzła wewnętrzną stronę policzka, by odwrócić swoja uwagę od bólu. W ustach poczuła smak krwi.
-Tylko ze względu na to, pozostawiam ci wybór.
Dłoń zniknęła z jej pola widzenia. Nie udało jej się powstrzymać krzyku. Fale bólu zalały ją ze zdwojoną siłą. Ledwo mogła się skupić na słowach, które Xana do niej kierował.
-Mogę zabić Williama, a potem ty mi pomożesz.
Nie! Chciała krzyczeć, ale z jej gardła wydobył się tylko charkot. Jak bardzo bolała ją ręka. Nie mogła nawet przycisnąć jej do ciała.
-Mogę też zabić ciebie i użyć ciała Williama, by się odrodzić.
Nie zaprotestowała. Całą siłę włożyła w to, by powstrzymać łzy, które napływały jej do oczu. Nienawidziła czuć się bezradna. Ne mogła się poruszać, nie mogła ostrzec Williama, a pomimo tego co obiecywał jej Xana, nie miała nic do powiedzenia w tej sprawie. 
-Jest jeszcze trzecia opcja. Przekonam Dunbara, żeby mi pomógł, a ty zapomnisz o tym co się tu wydarzyło, żeby mi nie przeszkadzać.
Szkoda, że Xana nie stał przed nią. Najchętniej splunęła by mu w twarz. A tak mogła tylko rzucać w przestrzeń pełne nienawiści, zbolałe spojrzenia. Nie znosiła bezradności. Cholera, kiedy ręka przestanie ją boleć.
-I co wybierasz, księżniczko?
-To chyba oczywiste.
Jej głos nie zabrzmiał tak ostro, jak zamierzała. I przeklinała siebie za to, że słychać było w nim ból.
Dłonie dotknęły jej skroni i nacisnęły na jej czaszkę. Przed oczami jej pociemniało. Długo próbowała walczyć z uczuciem otępienia, ale nie miała szans. Ostatnim co zobaczyła był czerwony znak Xany na jej przedramieniu.

6 komentarzy:

  1. Dziękuję Ci bardzo za dedykację. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę!
    Rozdział ogólnie świetny. Biedny Jeremy. Jak opisałaś uczucia Jeremy'ego to się sama rozpłakałam. Mam nadzieję, że Aelita się jakimś sposobem obudzi, ale cóż... to tylko nadzieja :)
    Zapytam wprost: Czemu ZAWSZE końcówka musi być u ciebie taka dramatyczna?! Znowu się dorobię przez ciebie koszmarów i niewiadomo jakich myśli morderczych!
    No dobra, z ostatnim przesadziłam (xd). Ale poproszę rozdział 12 jak najszybciej, bo jak nie... to... będzie źle... :3
    Pozdrawiam i weny! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje ci za ten rozdział, dzięki temu że się pojawił mogłam oderwać się ode mojego ulubionego serialu. Ale wracając do komentarza: no nareszcie nowa notka *i'm so happy* Jak to śpiączka?! No jak, dlaczego mi to robisz </3 Dlaczego tak bardzo męczysz Yumi, no co ona zrobiła że się znęcasz ;_; pozostawiasz mnie w niepewności jak czekanie 12 miesięcy na nowy sezon GoT. Ogłaszam że wracam do strajku głodowego czekając na nowy rozdział a w międzyczasie zapraszam do mnie gdzie narazie jest kilka nowych rozdziałów plus przerwa w pisaniu :) jaiwirtualnyswiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział genialny. Warto było tyle czekać. Fajnie opisujesz pomieszczenia, bardzo działa to na wyobraźnię i łatwo można poczuć się, jakby się tam było ;)
    Co do Ulricha... Ten fragment mnie zaskoczył. Niby nic dramatycznego się nie stało, ale jednak to ostatnie zdanie w tym fragmencie... "Zastanawiał się, jak jedna rzecz może wszystko spieprzyć." Co to oznacza? Czyżby jakaś aluzja do tego, że coś spieprzył (coś ważniejszego niż mecz)? Ahh i zdziwiłam się, że nie ma fragmentu o Odd'zie. Ankieta którą stworzyłaś również daje do myślenia, a wcześniej nawet nie myślałam o tym, że on może zdradzić. Nie chciałabym tego, ale wiadomo - akcja musi się toczyć ;)
    Co do Jeremiego to również ostatnie zdanie mnie zaniepokoiło. Czy chodziło mu o powrót do przeszłości? Dobry pomysł, aby uratować Aelitę, ale przecież XANA urośnie w siłę, a wtedy już nie będzie miał żadnych ograniczeń, aby kontrolować Yumi, albo co gorsza - zniszczy ją!! Kurde, tyle emocji przeżywam czytając to opowiadanie jak nigdy XD
    No i na koniec - Yumi... DLA MNIE TO NIE JEST TAKIE OCZYWISTE, CO WYBIERZE! Każda opcja kończy się źle dla Williama, a jestem pewna, że Yumi patrzyłaby tylko na to, aby go ocalić. Na pewno nie wybierze ostatniej. Pierwszej - zabicie Williama - też nie. Zostaje zabicie siebie. Ale też nie jestem co do tego pewna, bo William znowu byłby pod władaniem XANY, a przecież Yumi wie, że to dla niego koszmar... #rozkminyżycia XD

    Podsumowując, zostawiłaś mnie z wieloma pytaniami i mętlikiem w głowie. Błagam, rozdział 12 napisz szybciej, albo przynajmniej odpowiedz mi na najbardziej nurtujące pytania: Czy Ulrich albo Odd zdradzą? Czy Jeremi użyje powrotu do przeszłości? I najważniejsze: Co wybierze Yumi???

    Mercy XYZ

    PS. Udanej wycieczki! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach ten rozdział, bomba emocjonalna! Naprawde świetnie opisujesz ich emocje, normalnie czuje ten ból, strach, obawę. Bidny Ulriś, wykopali go z drużyny, myśli że Yumi ma go w dupie, dobrze że se znalazł zajęcie, jeszcze by mi tu w depresje popadł ! Kurcze a ztym Jeremim, to już totalny armagedon, rada :nie obwiniaj sie to nie twoja wina !!! Aelita sie obudzi :( trzeba być dobrej myśli.
    Yumi dziewczyno ty to sie musisz zawsze poświęcać ✌ mosz przerąbane (czuje ten ból przypalonej reki przez prostownice, też tego doświadczyłam).
    Genius z cb kochana, cekam na next <3
    Ps. Na wycieczce na pewno bylo szaleństwo!!! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział rewelacja, trzyma w napięciu, oj trzyma :)
    Mam nadzieję, że kolejny ukaże się niebawem, pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lat?! Nie, nie nie! Nie będziesz taka okrutna, prawda?!
    I te uczucia Urlicha... Niesamowicie opisane.
    I ta końcówka z Yumi...
    O holender, za dużo emocji!!!!
    Weny!!!!

    OdpowiedzUsuń

Czytasz -> Komentujesz -> Motywujesz -> Masz kolejny rozdział